Wyjazd z Goa byl z lezka w oku :) Nigdzie nie bylismy tak czysci i nigdzie nie zjedlismy omleta na sniadanie :)
Jednak na dworcu kolejowym bardzo szybko przekonalismy sie ze jestesmy w Indiach. Czekajac na pociag stwierdzilismy ze pojdziemy do dworcowej restauracji cos zjesc. Jak zwykle odbylo sie komisyjne losowanie posilku poniewaz karta byla w jezyku Hindi. Pytajac kelnerke co to odpowiedziala "jfsjdfhsf" wiec postanowilismy ze to zjemy. Bylo to najgorsze jedzenie i rownie okropnie podane. Nalezy jeszcze wspomniec ze siadajac do stolu zuwazylismy kilka karaluchow biegajacych sobie bez ladu :))
Siedzac i jedzac patrzyl na nas obrazek Jezu Ufam tobie my tez zaufalismy Jezusowi w kwesti jedzenia w tej restauracji :)))
Dojechalismy w koncu do Mananthavadi i postanowilismy poszukac Hotelu.Na kazdej ulicy bylo po kilka Hoteli ale byly to restauracjie :) nie wiadomo dlaczego tutaj nazywane Hotelami.
Hotele ktore okazaly sie Hotelami nie mialy miejsc, ostatecznie znalizlismy jednak fajne miejsce do spania na dwie noce.
W miedzy czasie spotkalismy tu Nimke - Jenny , Francuza - Guillaume i Hiszpanke - Marte dolaczajac do nich stworzylismy Europejski Team :)))
Razem pojechalismy na plantacje herbaty - bylo rewelacyjnie. Przyjal nas sam szef pantacji opowiedzil nam o calej produkcji.
Nasz Samochod "Abasador"na dwa dni
Nastepnego dnia wybralismy sie w piatke, do Parku narodowego Kuruva Island. Ogolnie kilka suchych badyli a dwie wyspy okazaly sie kilkoma kamieniami - dramat. :))
Hindusow multum a kosz na smieci jak zwykle towar deficytowy - do tej pory nie wiemy jak to robia.
Obok Adama Marta a reszta to napotkani turysci w parku
Po parku umowilismy sie z naszym kierowca i pojechalismy Ambasadorem do niego do domu.
Zupelnie niesamowita przygoda, pokazal nam swoja plantacjie na ktorej rosna, kawa, pieprz, wanilia, banay, limnki, kardamon, kokosy i imbir. Zaprosili nas tez do siebie do domu my bylismy atrakcja dla nich a oni dla nas. kobiety przygotowaly maly poczestunek i nam uslugiwaly ( co nam juz nie zabardzo sie podobalo bo bylo krempujace) Jedlismy gotowane banay ktorych nie mozna dostac w Polsce i rozne inne rzeczy ktorych nazw nie znamy :))) Niesamowita przygoda.
Dom i posiadlosc naszego kierowcy
Cala rodzina :))) bardzo bardzo milo
Pod wieczor mialo miejsce jeszcze jedno zdarzenie ktore przemilczymy - nie wszystko musi zostac opisane.
Dzisiaj rano wstalismy i pojechalismy Autobusami do Cochin - jazda autobusem to prawdziwa walka o zycie :))) Dzisiaj to pewnie z 10 razy uniknelismy smierci. Zasada taka jest tutaj na drodze - kto pierwszy ten lepszy i klakson najwazniejszy na swiecie 6 godzin notorycznego trobienia - masakra. Autobus az dziw ze jezdzi. Tak sobie myslimy ze to jest kolejny z Indyjskich cudow :)))
Jak wspominalismy jestesmy w Cochin - jestsmy milo zaskoczeni - jest czysto i panuje tu Krakowsko-kazimierzowski klimat. male kafejki, galeryjki, i male urokliwe uliczki.
Jednak na dworcu kolejowym bardzo szybko przekonalismy sie ze jestesmy w Indiach. Czekajac na pociag stwierdzilismy ze pojdziemy do dworcowej restauracji cos zjesc. Jak zwykle odbylo sie komisyjne losowanie posilku poniewaz karta byla w jezyku Hindi. Pytajac kelnerke co to odpowiedziala "jfsjdfhsf" wiec postanowilismy ze to zjemy. Bylo to najgorsze jedzenie i rownie okropnie podane. Nalezy jeszcze wspomniec ze siadajac do stolu zuwazylismy kilka karaluchow biegajacych sobie bez ladu :))
Siedzac i jedzac patrzyl na nas obrazek Jezu Ufam tobie my tez zaufalismy Jezusowi w kwesti jedzenia w tej restauracji :)))
Dojechalismy w koncu do Mananthavadi i postanowilismy poszukac Hotelu.Na kazdej ulicy bylo po kilka Hoteli ale byly to restauracjie :) nie wiadomo dlaczego tutaj nazywane Hotelami.
Hotele ktore okazaly sie Hotelami nie mialy miejsc, ostatecznie znalizlismy jednak fajne miejsce do spania na dwie noce.
W miedzy czasie spotkalismy tu Nimke - Jenny , Francuza - Guillaume i Hiszpanke - Marte dolaczajac do nich stworzylismy Europejski Team :)))
Razem pojechalismy na plantacje herbaty - bylo rewelacyjnie. Przyjal nas sam szef pantacji opowiedzil nam o calej produkcji.
Nasz Samochod "Abasador"na dwa dni
Nastepnego dnia wybralismy sie w piatke, do Parku narodowego Kuruva Island. Ogolnie kilka suchych badyli a dwie wyspy okazaly sie kilkoma kamieniami - dramat. :))
Hindusow multum a kosz na smieci jak zwykle towar deficytowy - do tej pory nie wiemy jak to robia.
Obok Adama Marta a reszta to napotkani turysci w parku
Po parku umowilismy sie z naszym kierowca i pojechalismy Ambasadorem do niego do domu.
Zupelnie niesamowita przygoda, pokazal nam swoja plantacjie na ktorej rosna, kawa, pieprz, wanilia, banay, limnki, kardamon, kokosy i imbir. Zaprosili nas tez do siebie do domu my bylismy atrakcja dla nich a oni dla nas. kobiety przygotowaly maly poczestunek i nam uslugiwaly ( co nam juz nie zabardzo sie podobalo bo bylo krempujace) Jedlismy gotowane banay ktorych nie mozna dostac w Polsce i rozne inne rzeczy ktorych nazw nie znamy :))) Niesamowita przygoda.
Dom i posiadlosc naszego kierowcy
Cala rodzina :))) bardzo bardzo milo
Pod wieczor mialo miejsce jeszcze jedno zdarzenie ktore przemilczymy - nie wszystko musi zostac opisane.
Dzisiaj rano wstalismy i pojechalismy Autobusami do Cochin - jazda autobusem to prawdziwa walka o zycie :))) Dzisiaj to pewnie z 10 razy uniknelismy smierci. Zasada taka jest tutaj na drodze - kto pierwszy ten lepszy i klakson najwazniejszy na swiecie 6 godzin notorycznego trobienia - masakra. Autobus az dziw ze jezdzi. Tak sobie myslimy ze to jest kolejny z Indyjskich cudow :)))
Jak wspominalismy jestesmy w Cochin - jestsmy milo zaskoczeni - jest czysto i panuje tu Krakowsko-kazimierzowski klimat. male kafejki, galeryjki, i male urokliwe uliczki.
Wow ale kupa na stole ....
OdpowiedzUsuńNiesamowite!!! Muszę jeszcze sprawdzić w domu, ale tak na 90% jestem pewna że z Hiszpanką Martą spotkaliśmy się w Maroku!!! Sprawdzę dziś w domu na zdjęciach , bo to naprawdę byłoby szokujące
OdpowiedzUsuń